WIOSNA, czyli przebicie skorupki i wyjście z ciemności
„Zima to czas, kiedy cały świat roślin i zwierząt zwraca się do wnętrza, w najgłębszą ciszę i bezruch. Człowiek zaś rzuca się w samobójczą pogoń za jakimkolwiek sposobem na zagłuszenie tej naturalnej, prastarej praktyki pozostawania w pustce. Bo to tam czujemy najwięcej. To w tej ciemności, w mroku wewnętrznej jaskini czujemy to wszystko, co udało nam się wyprzeć przez cały rok solarny. Tam też jest żyzna gleba pod nasiona na kolejny rok. Natura pamięta to, o czym my, ludzie, zapomnieliśmy: każdy cykl musi powrócić do ciszy, a każdy wydech wymaga wdechu”.
Sylwia Oppermann
Posłuchaj tekstu
Nie wiem, czy kiedykolwiek miałam mniej siły na cokolwiek niż tej zimy. Czułam się, jakbym robiła codziennie rozbieg, mówiąc sobie, że tym razem skoczę wysoko. Tymczasem jedynie mrówka, czy bakteria mogłaby uznać ten niemrawy podskok za pokaźny.
Oprócz siły straciłam zdolność twórczego myślenia i nawet odtwórstwo wychodziło mi kulawo. Bez kitu, czułam się najgorzej. Chciałam być jak niedźwiedź, który słodko chrapie w swojej gawrze i czuje spokój, że na taki odpoczynek może sobie pozwolić. A nie presję, na którą notabene sama sobie przyzwoliłam, ba! Sama włożyłam do głowy, że prędko, prędko, do celu, biegusiem, raz, raz! Że cele same się nie osiągną, że teraz jest czas na zapierdalanko. Mimo że wiedziałam, że tak nie jest i że niewłaściwe zarządzanie sobą, może dawać odwrotne efekty, niż te które byśmy chcieli. Nie słuchałam swojego ciała, jakoś się rozmyłam. Odpuściłam codzienne rytuały i aktywności.
I byłam jak ta kula śniegu spuszczona ze zbocza, której warstwa stawała się coraz grubsza i grubsza, aż się rozpadłam w pył, uderzając o najmniejsze drzewko. I dopiero wtedy, kiedy już siłę i ochotę na wstanie z łóżka zaczynałam tracić z pola widzenia, pozwoliłam sobie poczuć i wybrzmieć temu wszystkiemu, co kumulowałam w środku. To, co usłyszałam, to wołanie o pomoc.
Pamiętam wyraźnie, jak stanęłam przed najbliższą mi osobą i powiedziałam głośno i wyraźnie – potrzebuję pomocy.
I zastanawiam się, że co to ma być, przecież jestem człowiekiem, czyli też trochę zwierzęciem. Skoro istnieją zwierzęta, co zapadają w zimowy sen, to czy ludzie też nie powinni mieć na to odgórnego pozwolenia? Że wystarczy wysłać wszystkim maila i wywiesić na drzwiach tabliczkę z napisem „Zapadłam w sen zimowy. Odezwę się, kiedy przyjdzie Wiosna”.
No i ja taką tabliczkę wywiesiłam. Choć nie zapadłam w zimowy sen, to otuliłam się kołdrą i głaszcząc siebie po ramieniu, wsłuchiwałam się w to, co mówiłam od środka.
Krok po kroku zaczęłam robić to, co poleciłabym każdemu. Zbierając całą motywację i uciszając wszystkie rozpraszacze pt. nie dzisiaj, nie dam rady, nie mam siły. Pojechałam do Buddyjskiego Centrum, gdzie znalazłam tak dobrą energię, która była dla mnie jak kompres na bolącą ranę.
Usiadłam i medytowałam. I chyba nigdy tak nie miałam, że w głowie czułam totalną pustkę. Jedyne co pamiętam, to pytanie, które pojawiło mi się w głowie, „no dobra, o czym bym mogła pomyśleć?”, gdzie normalnie podczas praktyki przebijam się przez gąszcz myśli. Odpowiedzią było „pozwól sobie być”.
Dałam ponieść się tej pustce, wylewając w słowach na papier i w farbie na płótna wszystko to, co mi ciążyło.
Pozwoliłam sobie odpuścić. Spuścić napięcie z każdego skrawka mnie, ze środka do zewnątrz. Zrobiłam porządek tam, gdzie czułam największy ścisk. Odpuściłam, robiąc przestrzeń na nowe.
W sumie wszystko to, co odpuściłam tej zimy, myślałam, że odpuściłam już dawno. Ale dopiero ta sytuacja, ten czas, który wyświetlił mi przed oczami STOP, unaocznił mi miejsca, gdzie jeszcze musiałam się cofnąć, otworzyć okno i wpuścić świeże powietrze.
Tej zimy poznałam tę cząstkę siebie, o której nie miałam pojęcia. Poznałam uczucia, które wydawały mi się obce, odległe i niezrozumiałe. I mimo że był to najmroczniejszy czas, to dziś czuję wyjątkowe światło i wdzięczność, że jestem tu i teraz, cała.
Pozwoliłam sobie odpuścić, wraz z myślą, że nie mogę trzymać się starego, skoro chcę doświadczać nowego. Nie mogę się trzymać czegoś, co stoi w sprzeczności z tym, czego szczerze bym chciała. Zrobiłam przestrzeń na nowe.
Dałam sobie wyjątkową opiekę, dałam sobie zrozumienie i czułość. Dałam sobie przestrzeń i wyłączyłam oczekiwania. Pozwoliłam sobie być i cieszyć się tym, co teraz, nie patrząc dalej niż o krok w przyszłość.
Przyszła Wiosna. Świeci słońce, wychodzą pączki na drzewach, pachną pierwsze kwiaty. I ja też wychodzę z mojego kokonu, przeciągam się i zaczynam oddychać pełną piersią. A słońce delikatnie muska mnie po policzkach. Mimo że jest noc, kiedy piszę te słowa, to wyobrażam to sobie dokładnie, bo wiem, że doświadczę tego o poranku.
Wiosna to świeżość, początek, ciepło, zalążki, kiełkowanie, wyjście z gleby (ukrycia), przebijanie się przez skorupkę. To przeobrażanie się z poczwarki w motyla.
I ku mojemu największemu zdziwieniu nowe przyszło, wróciła kreatywność i energia. I jest piękniej, niż sobie wyobrażałam.